Że takie my jesteśmy, nie inne, nie biorę
Bynajmniej tego za złe, lecz powiem ci w porę,
Byś w złem się tem nie równał i w niemądry sposób
Nie toczył walki z mózgiem niezbyt mądrych osób.
O dzieci, dzieci, chodźcie! Rzućcie domu progi,
Przybliżcie się, patrzajcie: to wasz ojciec drogi!
Powitać trzeba ojca, uściskać wraz ze mną,
Przemówić choć słóweczko, rzucić nieprzyjemną
Tę niechęć, tę nieprzyjaźń! Już się wasza matka
Zgodziła z nim, już spokój będzie do ostatka
Panował między nami! Cóż go skłócić może?
Pochwyćcie tę prawicę ojcowską!
O Boże!
Gdy sobie dziś pomyślę o tem, że tak muszę
Ukrywać, co tak szarpie tę mą biedną duszę! — —
O dzieci, moje dzieci! Długo-ż wy będziecie
Wyciągać ku mnie rączki? O ja na tym świecie
Kobieta najnędzniejsza! Zalewam się łzami
I jestem pełna trwogi! Późno między nami —
Pomiędzy mną a ojcem — nastąpiła zgoda,
Dla tego w łzach dziś tonie moich lic uroda.
I mnie z pod moich powiek jasne ciekną ślozy.
Bodajby dzień nie nadszedł jeszcze większej grozy!
To-ć chwalę ci, niewiasto, tamtego nie ganię.
Bo słuszne jest kobiety gorzkie narzekanie
Na męża, który chyłkiem do swego ogniska
Wprowadza drugą żonę. Lecz już się nie ciska
Twe serce w pustym gniewie. Zwycięztwo-ś nareście