Dzieciątek pozbawiona nie ty sama jedna,
Nie godzi się na los swój narzekać nikomu.
I ja narzekać nie chcę. Powracaj do domu,
O dzieciach miej staranie, jak zwykle... O dzieci,
O dzieci moje drogie! Jak ten żywot leci,
Dom macie, macie miasto, w którem żyć wypadnie
Bez matki, opuszczonej, wygnanej tak zdradnie,
Bez matki, co w świat idzie, zanim się do syta
Nacieszyć mogła wami, ach! zanim, okryta
Radością, zaścieliła weselne wam łoże,
W strój ślubny przyoblekła narzeczone hoże
I zanim uroczyste poniosła wam świece!
Dla czego tak stwardniało me serce kobiece?
Daremnie-m was chowała, daremnie cierpiała,
Daremna, lube dzieci, moja troska cała,
Daremny ból okrutny, kiedym was rodziła!
W mem sercu rosła wiara, nadzieja przemiła,
Że wy mnie pielęgnować będziecie w starości,
Że ręce wasze zacnie pogrzebią me kości —
Zawiści godne losy!... Teraz już przepadła
Na wieki słodka troska! Innego dziś jadła
Skosztuję! Pozbawiona was, o dzieci lube,
Żywić się będę smutkiem, skazana na zgubę.
I was już od tej chwili inne czeka życie —
Przenigdy wy swej matki już nie zobaczycie
Miłemi oczętami! Czemu tak ogromnie
Wpijacie się tym wzrokiem? Czemu się tak do mnie
Śmiejecie tym ostatnim uśmiechem? O rety!
Co czynić?! Jak postąpić?! Poradźcie, kobiety!