Do naszych argiwskich łanów,
Zanim się w krwi twej kałuży
Miecz mój zanurzy?
Zastanów się, serce, zastanów!
Czy lepiej wybrać ląd,
Poniechać nawy
I pieszo dzikie przebiegnąć dzierżawy
I nie narazić się na śmierć? Bo juści
Statek nie łatwo ta cieśnina puści,
Śród czarnych zamknięta skał!
Biedna ja, biedna!
Któż mnie z tych trwóg,
Człowiek czy Bóg,
Wybawi —
Któż będzie litość miał?
Któż najłaskawiej
Ratunek dla nas wyjedna?
Któż nas orali
Z tej nieszczęść fali,
Nas dwojga,
Domu Atrydów ostatki?!
Zaiste! trzeba przyznać, iż cud to jest rzadki,
Co słyszą i co widzą me oczy patrzące.
Rzecz słuszna, Orestesie, jeśli po rozłące
Człek komuś drogi w drogie rzuca się ramiona.
Czas jednak i pomyśleć, jak się też dokona
Ratunek nasz, jak, widząc, że nam świeci gwiazda
Zbawienia, z ohydnego wydostać się gniazda.