Na scenie jawi się
Domostwo Admetowe! Do bogów się liczę,
A chętnie tutaj życie wiodłem najemnicze.
Asklepios, syn mój, zginął, padł z ręki Zeusza.
Ugodzon jego gromem. Zawrzała ma dusza
I w gniewie zapalczywym od razu położę
Cyklopów, co pioruny wykuwają boże.
Za czyn ten juści Rudzic z zapłatą nie zwleka:
Rozkazał śmiertelnego obsługiwać człeka.
Pasałem mu więc woły, przybywszy w te kraje,
I dotąd, stróż obejścia, do posługi staję.
Sam zbożny, pana-m znalazł zbożnego, toż w pole\
Wywiódłszy dzisiaj Moiry, okazałem wolę
Zbawienia go od śmierci: przyrzekły boginie,
Że skon, który mu grozi, pewnikiem ominie
Latorośl Feretową, jeżeli za siebie
Wydoła inną z ofiar pomieścić w Erebie.
Przyjaciół obszedł wszystkich, zbadał druhów siła
I ojca i staruszkę, która go zrodziła,
Atoli, okrom żony, nikt nie pragnie końca,
Nikt nie chce się pożegnać z promieniami słońca.
Na rękach domowników teraz walczy ona
Ze śmiercią nieochybną: dzisiaj bowiem skona,
Gdyż ta jest postanowa. Ja zaś, by złowrogi