I tak zniszczyłeś gród swój. I los się twój sroży,
Boś uległ ludziom młodym, co, tylko w gonitwie
Za zaszczytami, bitwę wszczynają po bitwie
Wbrew prawu wszelakiemu i miasta niweczą:
Ten wodzem pragnął zostać, a drugiego rzeczą,
Tak mniema, zła nabroić, gdyż władzę ma w ręku,
Dla zysku znowu inny, a wszyscy bez lęku,
Że lud ukrzywdzić mogą. Wiera, trzy są stany
Obywateli: bogacz li żądzy oddany
Coraz to większych zysków, a bezpożyteczny
Dla innych, potem ludzie, co to, w nędzy wiecznej
Żyjący, wciąż zpodełba patrzą na bogaczy,
Zjadliwą k’nim zazdrością zieją, podżegaczy
Słuchając nieuczciwych; między nimi wreście
Jest trzeci, co porządku i praw strzeże w mieście,
Któremi lud się rządzi. I ja mam się oto
Sprzymierzać dzisiaj z tobą? Jakżeż ja to błoto
Upiększę przed mym ludem? Nie! idź, bracie luby!
Nie poradziłeś sobie, nie chciej dalszej zguby!
Pobłądził, ale błądzić wszak to rzecz człowieka,
Więc niechże już z litością serce twe nie zwleka.
Nie po to ja przychodzę, bym miał w tobie sędzię
Mych nieszczęść, i jeżeli w jakimkolwiek względzie
Urażam cię, ty za to nie karć mnie, o panie,
A tylko mi dopomóż. Gdy się to nie stanie.
To juści muszę uledz twej woli... Cóż zrobię?
Podnieście się, staruszki! Zostawcie tu sobie
Gałązki te zielone, wełną owinięte,
I nuże na świadectwo wzywać bóstwa święte: