Jakież to blaski bez końca
Rozsiewał rydwan słońca,
Jakiż to księżyc wspaniały
Świecił u niebios powały,
Na onej powietrznej błoni.
Gdzie w mroku nimf rzesza goni —
Jakież to były ach! gody,
Gdy całe Argos w zawody
Okrzyki wznosiło radosne
Na mych zaślubin wiosnę,
Gdy przy mnie w spiżowej zbroi
Mąż mój, Kapanej, stoi!
A oto szalone me nogi
Rzuciły domu progi.
Strasznym je pędem rzuciły:
Wspólnej szukając mogiły,
Wspólnego spragniona stosu,
Chcę się uwolnić od losu,
Dla moich nieszczęść kresu
Pragnę z nim zejść do Hadesu!
Umierać bowiem najsłodziej,
Gdy się do grobu schodzi
Z najmilszym druhem na świecie.
Jeśli, Bogowie, tak chcecie!
Nie widzisz tego stosu? Wzniesion blisko ciebie,
Ten skarbiec Zeusowy! Męża ci on grzebie,
Co legł od siły gromu, poczętej na niebie.