Woli samego boga, który mi, o dziwie!
Przechował ślady matki? Otworzyć to muszę
I losom bez szemrania poddać moją duszę.
Nikt bowiem się nie wyrwie z ręki Przeznaczenia...
O lube, święte wstęgi, coście strzegły mienia
Drogiego! Cóż kryjecie przedemną? Cóż wami
Związano? Krągłe wieko koszyka, latami
Niezdarte! Snać bóg zrządził, że nie zmarniał w pyle
Choć tyle lat ukrywał te skarby, ach! tyle!
O jakiż to jest dla mnie widok niespodziany!
Ty milcz! Już ty za wielkie widzisz tu przemiany!
Nie myślę dłużej milczeć! Gniewasz się daremnie!
Oglądam przecież koszyk, który był przezemnie
Porzucon [razem z tobą przy twem urodzeniu]
W jaskini Kekropsowej, w »Długich« opok cieniu!
Odejdę od ołtarza, choćbym umrzeć miała!
Pochwycić ją! Świętego przybytku zakała
Skoczyła od ołtarza, jak gdyby szalona —
Hej! brać ją i powiązać! Skrępować ramiona!
Mordujcie! Zabijajcie! Dłonie już niczyje
Nie wydrą mi koszyka wraz z tem, co on kryje!
A cóż to za niewiasta! Chce zabrać, co moje.