O ty, który królując na złotym rydwanie
I drogę sobie kreśląc pośród gwiazd na łanie
Niebieskim, krąg ognisty chyżymi rumaki
W dal toczysz. Heliosie!, na tebańskie szlaki
Jak smutny-ś zesłał promień w dniu, gdy do tej ziemi.
Rzuciwszy kraj fenicki, falami morskiemi
Oblany, przybył Kadmos! Ten, wziąwszy za żonę
Harmonię, Afrodyty córkę, miał spłodzone
Z nią dziecko, Polydora. Ten znów Labdakosa
Był ojcem, jak wieść niesie, a temu niebiosa
Zesłały syna, Laia. Co do mnie, to, wiecie,
Menojkejowy płód ja, jednej matki dziecię
Z Kreontem — tak, rodzeni my z bratem oboje.
A zasię Iokaste jest nazwisko moje,
Bo to mi nadał ojciec. Gdy ślubne me łoże
Z Lajosem nie darzyło nas dziećmi, po boże
Wyrocznie poszedł mąż mój do Fojba, prośbami
Chcąc zjednać go, ażeby raczył się nad nami
Zlitować i dał syna dla naszego domu.
Ten rzecze: »Królu Teban dzielnych! Jeśli komu,
Wzdyć tobie ja nie radzę, byś wbrew woli boga
Miał dziatwę jaką płodzić! Spłodzisz syna, sroga
Przyplącze ci się klęska: On zabije ciebie,
A dom twój w krwi potokach okrutnie pogrzebie!«
Lecz ten, rozgrzany winem i miłosnej chuci