Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom II.djvu/366

Ta strona została przepisana.

Atoli ja się lękam, że schwycić mnie mogą
Do matni i że z niej już tak gładką mnie drogą
Nie puszczą. O, pewnikiem krwi się mej wytoczy
Co nieco! Więc też muszą strzelać moje oczy
I tu i tam, czy niema zasadzki. Miecz nagi
W tej ręce snać niemałej doda mi odwagi.
Ha! Cóż to?... Czy mnie trwoży lada szmer? U ludzi,
Idących na cośkolwiek, wszystko przestrach budzi,
A zwłaszcza gdy na ziemi znajdują się wrogiej.
I ufam i nie ufam matce; ona w progi
Wezwała mnie ojczyste, w moc rozejmu każe
Tu przybyć. Lecz ratunek mam blisko: Ołtarze
Przedemną i nie pusty jest pałac. U bramy
Podwiki jakieś stoją. Wraz się zapytamy,
Co zacz są?... Cudzoziemki! Skądże przybywacie
Pod pałac ten helleński?...

PRZODOWNICA CHÓRU.

Na fenickiej płacie
Ziemicy wyrosłyśmy, tam mamy ojczyznę,
Która nas wykarmiła. A, jako pierwszyznę
Zwycięstwa, Agenora wnucy nas wysłali
Na dar dla Loksyasza. Miał nas powieźć dalej
Ojdipa syn przesławny, do ogniska Feba,
Gdy wtem go zaskoczyła wojenna potrzeba —
Argiwi gród napadli... Lecz i ty odpowiedz,
Kim jesteś, skąd i jaki przywiódł cię manowiec
W ten szum siedmiobramnego tebańskiego miasta?

POLYNEIKES.

Ojdipus, syn Lajosa, mym ojcem. Iokasta,
Menojkejowa córka, mą matką, zaś miano
Jest moje Polyneikes — takie mi nadano.