Ofiary tej żądają nieśmiertelne losy.
Milcz! W mieście ani słowa jednego w tym względzie.
Mam milczeć? Grzeszyć każesz? Nie! tego nie będzie!
Więc dziecko mi ubijesz? Rzucasz je na burzę?
Nie! inni go zabiją!... Ja mu tylko wróżę!
Skąd na mnie i na syna spada los tak krwawy?
I słusznie o to pytasz, wchodzisz w jądro sprawy
Ty pierwszy. W onej jamie, gdzie smok, ten stwór ziemi,
Swą pieczę nad wodami spełniał dyrkiejskiemi,
Twój syn, musi, zabity, krwi upuścić świeżej
W daninie za kraj Kadma. W ten sposób uśmierzy
Pradawny gniew Aresa, co tak mści się krwawo
Za to zabicie smoka. Zrobiwszy to, prawo
Zyskacie, że bóg Ares pogodzi się z wami.
I ziemia, co zrodziła nakryty chełmami
Złotymi posiew ludzi, skoro na swej niwie
Za owoc weźmie owoc, krew za krew, życzliwie
Już będzie patrzeć na was. Tylko, że jedynie
Ma chłopię paść, w którego młodych żyłach płynie
Krew ludzi, co początek z smoczej szczeki wzięli.
Ty jeden tak po mieczu, jak i po kądzieli
Zostałeś z tego rodu czystej krwi, a z tobą