Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom II.djvu/404

Ta strona została przepisana.
TEIREZIAS.

Ofiary tej żądają nieśmiertelne losy.

KREON.

Milcz! W mieście ani słowa jednego w tym względzie.

TEIREZIAS.

Mam milczeć? Grzeszyć każesz? Nie! tego nie będzie!

KREON.

Więc dziecko mi ubijesz? Rzucasz je na burzę?

TEIREZIAS.

Nie! inni go zabiją!... Ja mu tylko wróżę!

KREON.

Skąd na mnie i na syna spada los tak krwawy?

TEIREZIAS.

I słusznie o to pytasz, wchodzisz w jądro sprawy
Ty pierwszy. W onej jamie, gdzie smok, ten stwór ziemi,
Swą pieczę nad wodami spełniał dyrkiejskiemi,
Twój syn, musi, zabity, krwi upuścić świeżej
W daninie za kraj Kadma. W ten sposób uśmierzy
Pradawny gniew Aresa, co tak mści się krwawo
Za to zabicie smoka. Zrobiwszy to, prawo
Zyskacie, że bóg Ares pogodzi się z wami.
I ziemia, co zrodziła nakryty chełmami
Złotymi posiew ludzi, skoro na swej niwie
Za owoc weźmie owoc, krew za krew, życzliwie
Już będzie patrzeć na was. Tylko, że jedynie
Ma chłopię paść, w którego młodych żyłach płynie
Krew ludzi, co początek z smoczej szczeki wzięli.
Ty jeden tak po mieczu, jak i po kądzieli
Zostałeś z tego rodu czystej krwi, a z tobą