Gdyby nie kara ta boża
Pustką nie stałyby łoża
I starce-sieroty takby nie płakali,
Że dzieci im zmarły gdzieś w dali.
Prowadzę ci synaczka, któregoś tak skrycie
Przed córką mą — ażeby ocalić mu życie —
Gdzieś w cudzem umieściła domostwie. Tetyda,
Tak chełpisz się, dla twego ratunku się przyda,
A tego zaś wybawią ci, co go ukryli.
I widzisz teraz sama, że nic nie omyli
Baczności Menelaja: mędrszy on od ciebie.
I jeśli stąd nie wyjdziesz, ten umrze! W potrzebie
Tej rozważ sobie dobrze, czy zabić je mamy,
To dziecko, czy też lepiej umrzeć tobie samej
Za zbrodnię, którąś oto na córce spełniła.
O sławo, sławo! Ludzi tysiące twa siła
Wydźwigła na wyżyny, chociaż byli niczem!
Szczęśliwy zawsze będzie przed mojem obliczem
Mąż sławy, co prawdziwie mógł zasłużyć na nią.
Natomiast czczym się tylko pozorem tumanią
Ci wszyscy, którzy do niej doszli fałszu drogą.
Ty może, wojsk wybranych wiodąc ciżbę mnogą,
Zdobyłeś gród Pryama? Ty tchórzu! Dwa słowa
Twej córki, co to jeszcze prawie mleczko chowa
Pod nosem, dziś ci starczą, abyś się tak pienił
I z biedną ta niewiastą, którą los zamienił
Na sługę, taką wojnę prowadził? O panie,
Nie będziesz ty się z Troją pasował, nie stanie