Ażeby ciekawości nie wzbudzało moje
Mizerne to okrycie. Ze wstydu się boję
Odsłaniać taką nędzę. Jeżeli popadnie
W nieszczęście mąż dostojny, nie może tak snadnie
Niedoli swojej dźwigać, jak człek, który w biedzie
Był zawsze!... Nieszczególnie mi się oto wiedzie:
Ni chleba ani sukni godziwej; me ciało
Pokrywa — wszak to widać — li to, co zostało
Ze statku rozbitego. Dawny strój bogaty
Szczezł — morze pochłonęło wszystkie świetne szaty.
W grocie ukrywszy żonę, sprawczynię mej nędzy,
Pod strażą reszty innych rozbitków, coprędzej
Poszedłem, by zobaczyć, czy mi się czasami
Nie uda znaleźć czego, co tej razem z nami
Uratowanej rzeszy dziś się przydać zdoła.
Ujrzawszy taki pałac, otoczon dokoła
Blankami, o wspaniałych bramach, co oznacza,
Że jest to snać mieszkanie szczęsnego bogacza,
Zbliżyłem się, boć chyba zbiedzonych żeglarzy
Jałmużną taki człowiek zamożny obdarzy.
Kto nie ma sam na życie, ten juści nikomu
Z pomocą przyjść nie przyjdzie...
(Puka do bramy). Hej! Kto jest w tym domu
Odźwiernym? Może zjawić się zechce, ażeby
Przedłożyć swemu panu biedaka potrzeby!
A któż to tam u bramy? Cóż to za niecnota
Naprzykrza się mym państwu? A idź! rzuć te wrota!
Greczynem, widzę, jesteś, dla żadnego Greka
W tym domu miejsca niema. Śmierć tu ciebie czeka!