Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom III.djvu/164

Ta strona została przepisana.
GONIEC.

Gdy pałac twój królewski rzuciwszy, ta boża
Latorośl, córka Zeusa, szła w kierunku morza,
Przebiegle, drobną nóżką krocząc, we łzach cała,
Na losy swego męża gorzko narzekała,
Co niby miał gdzieś umrzeć, a kroczył z nią razem.
Przybywszy do przystani, za jego rozkazem
Na głębię spuściliśmy łódź sydońską, nową,
O ławkach pięćdziesięciu i — głowa za głową —
O takiej samej liczbie wioślarzy. W te tropy
Ktoś zaczął maszt podnosić, inne znowu chłopy
Zabrały się do wioseł, ten rozwijał żagle,
Ten w jarzmo ster znów spuszczał. Śród tej pracy, nagle,
Stosowny upatrzywszy czas, przybyli Grecy
Ze świty Meneleja. Łachmany im plecy
Skrywały, mieli wygląd rozbitków, postawni,
Lecz strasznie wybiedzeni. Udając najjawniej
Człowieka, który w sercu swojem litość chowa,
Atreja syn, zoczywszy swych druhów, w te słowa
Odezwie się: »Biedacy! Z jakiej-że to łodzi
Achajskiej, snać rozbitej, los tu was przywodzi?
Nie chcecież chować z nami syna Atreusza,
Któremu Tyndarydy zasmucona dusza
Grób pusty dziś poświęca? I tłum, mając oczy
Zalane łzą udaną, wraz na statek wkroczy
Z podarki ofiarnymi. Pośród naszych ludzi
Odrazu się jakoweś podejrzenie zbudzi,
Jęliśmy szeptać sobie, że tłum się wyłania
Zbyt mnogi, ale, pomni twego przykazania,
Zmiękliśmy — wszakżeś kazał rządy na tej nawie
Sprawować przybyszowi, co było nieprawie,
Bo tem zepsułeś wszystko, dopomogłeś zdradzie.