Zdala od twoich słodkich dróg
Błąka się moja stopa;
Odzian w kozłową wstrętną sierść,
Jam sługą dziś Cyklopa!
No, bądźcie mi już cicho! Niech parobcy zgonią
Te owce, by spoczęły pod skalistą schronią.
I owszem, ale czemu tak spieszyć należy?
Greckiego łódź okrętu widzę u wybrzeży
I jacyś z naczelnikiem idą k’nam żeglarze.
Zapewne on żywności szukać im tu każe:
Naczynia mają próżne i skórzane wory
Do wody. Biedni ludzie! Polyfem nie skory
Powitać ich przyjaźnie. Nie wiedzą — ze strachem
To mówię, co ich czeka pod tym jego dachem!
Nie wiedzą cni przybysze, że przychodzą w gości
W tę ludożerczą gardziel Cyklopowej mości.
Sza! spytam, jakie wiatry ich tutaj przywiały
Pod Etny sykelijskiej niegościnne skały?
Jest woda gdzie źródlana? Mówcie, przyjaciele!
A może i żywności — choćby małowiele —
Odsprzedać nam zechcecie? Umieramy z głodu
Ej! cóż to? snać jesteśmy śród Bromjosa grodu,
Bo widzę tłum satyrów naokół tej jamy...
Lecz przedsię najstarszego pięknie pozdrawiamy.
Dziękuję, ale z jakim los cię krajem wiąże?