O jakże byłbym szczęśliw, gdybym mógł w te tropy
Porzucić niegościnne, obrzydłe Cyklopy!
Do słodkiej tęsknię pipy i do pełnej beczki.
Lecz ujrzeć dziś nie mogę sposobu ucieczki.
Posłuchaj, jaką karę mam na tego zwierza
I dokąd plan ratunku, którym wysnuł, zmierza.
Rozkoszy mniej Azyatów przyniosą mi lutnie,
Niż tego skon, co wszystkich tak dręczy okrutnie.
Z ogromnej on z napoju Bachusa radości
Do braci swych, Cyklopów, chce się powlec w gości.
Rozumiem: chcesz go ubić gdzieś w puszczy głębokiej,
Lub strącić na wiek wieków ze stromej opoki.
Przenigdy! Na podstępie oprę się w tej chwili.
Na jakim? Mądrość twoją dawno mi wielbili.
Ja sam mu tej przyjemnej odradzę wyprawy
I tak mu, słuchaj, powiem: »Cyklopie łaskawy,
Sam wypij, sam się uracz, bo szkoda to wielka,
By innym tego wina padła choć kropelka«.
A potem, gdy go Bachus już do cna powali,
Jest w grocie szczep oliwny: ja ostrzem mej stali