Ze świątyni wychodzi
Któż nie zna Argejczyka, mnie, Amfitryona —
Z Zeusem łoże moje dzieliła ma żona,
Zaś spłodził mnie Alkaios, syn Perseuszowy,
Mnie, ojca Heraklesa. Mam skłonienie głowy
W tebańskiem oto mieście, tu, gdzie mężów plemię
Wyrosło z siejby smoczej. Jeno że tę ziemię
Nie wielu z nich posiadło: liczba tylko mała
Aresa uszła rękom. Ta, co pozostała,
Kadmowy wzniosła grodziec dla dziatek swych dziatek.
Z nich właśnie król pochodził, co tu na ostatek
Był panem, władca Kreon, syn Menoikeosa.
Megary on był ojcem, a hymny w niebiosa
Wznosili Kadmejczycy przy podźwiękach fletni,
Gdy słynny mój Herakles wwiódł ją jak najświetniej
W domostwa swego progi. Lecz syn rzucił Teby,
Gdzie ja dzisiaj przebywam. Zatęsknił do gleby
Ojczystej. Zostawiając małżonkę Megarę
I krewnych, w cyklopijskie poszedł mury stare,
Do Argos, skąd ja ongi, mord na Elektryonie
Spełniwszy, uciekałem. Zapragnąwszy błonie