Popłoch posieje śród ludzi!
Chciwy pogromu
Jak rozjuszony zwierz,
Zerwie się z leż,
Na miasto się rzuci Kadmowe,
Do dawnych mordów mordy mnożąc nowe!
Dlaczegoś tak na syna zagniewał się, boże?
Dlaczegoś nań sprowadził takie cierpień morze?
Ha! Jeszcze-ć ja oddycham i widzę, co trzeba —
Tę ziemię i to słońce i ten przestwór nieba.
A wszak mnie jakiś zamęt ogarnął, me zmysły
Jak gdyby się już całkiem w tej głowie rozprysły
I strasznie, niepomiernie pracują me płuca,
Nierówny, gorączkowy dech się z nich wyrzuca.
Lecz czemu piersi młode i moje ramiona
Linami przywiązane, jak łódź, umocniona
U brzegu, do cokułu strzaskanego słupa?
Zda mi się, że przy trupie widzę tutaj trupa!
Mój łuk i moje bełty pierzaste na ziemi!
Wiszące na ramionach, wiernie nad mojemi
Lędźwiami warowały, przepilnie mnie strzegły,
Jak ja ich zawsze strzegłem! Czy może przebiegły
Eurysthej kazał znowu zejść mi w Hadu mroki?
Lecz ani Syzyfowej nie widzę opoki,
Ni berła Demetery córki, ani księcia
Plutona! Strach mnie chwyta! Nie mam już pojęcia,
Gdzie jestem! Przyjaciele! Zbliska czy zdaleka
Przybądźcie i wyleczcie nieszczęsnego człeka