A możebyś poznała go po onej przędzy
Rąk twoich, którą ongi, pragnąc z nim coprędzej
Przed groźbą śmierci uciec, otuliłem brata?
Czy nie wiesz, że dziecięce miałam jeszcze lata
W tym czasie, gdy Orestes uszedł z naszej ziemi?
A gdybym i utkała ją rękami swemi,
Czyż dotąd on w tej samej mógłby chodzić szacie?
Tak, chyba że sukienka chłopięca na bracie
Rosłaby razem z ciałem! Widać, że w ciemności
Zabłąkał się w te strony ktoś z nieznanych gości,
Lub jaki obywatel zbliżył się w żałobie
I włosy sobie obciął przy ojcowskim grobie.
A gdzież są twoi goście? Chętnie ich zobaczę,
By spytać się o brata twego dni tułacze.
Szybkimi właśnie z izby wychodzą krokami.
Szlachetnie wyglądają, ale wygląd mami.
Niejeden, z szlachetnego pochodzący rodu,
Człowiekiem bywa lichym. Lecz niema powodu,
Aby ich nie przywitać. Witajcie, panowie!
Powitać, stary człeku! Niechże mi też powie
Elektra, skąd tu wziął się ten dawny zabytek
Przyjaciół, tak pomięty, tak zgrzybiały wszytek?