Duch, mszczący winę tę, leje
Świeżą co chwila krew!
Co chwila owoc upadnie,
Zrodzon przez krwawy, ach! tak krwawy siew!
Lecz oto Menelaos w zamkowe wierzeje
Wnet wkroczy [pędzi tutaj, zapewne ma wieści,
Na jakie tu się znowu naraził boleści.]
A cóż nie zasuniecie u pałacu wrótni
Tych ryglów, wy Atrydzi!... O, jakżeż okrutni
Bywają ludzie w szczęściu dla tych, co się muszą
Pasować, jak Orestes, z nieszczęścia katuszą!
Na scenę wchodzi
O czynach usłyszawszy gwałtownych, przychodzę.
I o dwóch lwach, boć ludźmi trudno mi jest srodze
Nazywać tych opryszków. Słyszałem też dalej,
Iż żona ma nie zmarła, jeno, że porwali
Bogowie ją lub znikła w jakiś inny sposób.
Z tą baśnią przyszedł do mnie ktoś z tchórzliwych osób,
Zaiste śmiechu godną, a którą niecnota
Wymyślił — matkobójca... Otwórzcie mi wrota!
Hej! Służba! Ja wam każę! Wyłamać mi bramy!
Przynajmniej jeszcze córkę naszą odzyskamy
Z rąk ludzkich, krwią splamionych, i nieszczęsną żonę
Odbierzem, bo, inaczej, me niepowściągnione
Uśmiercą oto dłonie tych, co mi tej chwili
Małżonkę moją drogą strasznie uśmiercili.