Nie szczędzić trzęsących się nóg!...
Rzucać na ziemię, na ziemię
To ciała przechwiejne brzemię,
Bo oto już ku nam, Menady,
Po zgliszczach i gruzach nasz włady
Zbliża się, zbliża pan!
Z ruin płonącego pałacu wychodzi
Cudzoziemskie wy niewiasty! A więc taka trwoga trwóg
O tę ziemię was rzuciła, powaliła z drżących nóg?!
Snać dlatego, tak się zdaje, że czułyście, jak ten gmach
Penthejowy w gruz rozrzucał, jak go w pył rozkruszał Bach!
Teraz wstańcie! Wypogódźcie przerażoną, bladą twarz!
Ty w bachanckich korowodach najprzedniejszy wodzu nasz!
Jak ja rada, widząc ciebie, w tej samotnej pustce, och!
Ogarnęło cię zwątpienie z oną chwilą, gdy mnie w loch
Prowadzono, gdy mnie Penthej kazał zepchnąć w kaźni mrok!
Tak! Bo jeśli szwank byś poniósł, któżby mój prowadził krok?
Ale powiedz, jak uszedłeś z tych więziennych łotra bram?
Bez mozołu, bez wysiłku ocaliłem się ja sam.
Jakto? Zali cię nie spętał? Nie skrępował ci tych rąk?
I tu sobie pokpiewałem z jego trudów, z jego mąk —
Zdało mu się, że mnie wiąże, że mnie w mocy swojej ma,