Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom III.djvu/425

Ta strona została przepisana.

Z wdzięczności...« Tak on pedział. I nam się wydało,
Że pedział całkiem godnie! Przyjęli my śmiało
Tę radę i odrazu skrył się jaki-taki
W zarośla. Czekaliśmy, zaszywszy się w krzaki.
Wtem nagle, gdy czas przyszedł, thyrsy się podniosły
Do góry, krzyk się zerwał, jak gdyby wyrosły
Z pod ziemi, znak, że obrzęd się począł. Gardziele
Rozbrzmiały sławą Bacha: »Hej-że, hej! Wesele
I radość z tobą, synu Zeusa, szumny boże!«
I wszystko się ruszyło co tylko na dworze —
Ozwały się im góry, wybiegły zwierzęta.
W tej chwili, tuż koło mnie, snać szaleństwem zdjęta,
Przemknęła się Agawe i ja wraz się ruszę
Z gęstwiny, gdziem się ukrył, pojmać chcę tę duszę,
Lecz ona jak nie huknie: »Hej! charcice moje!
Polują na nas ludzie! sam tu! Bierzcie zbroję —
Thyrsowy kij i sam tu! sam tu!« Niewątpliwie
Byłyby nas rozdarły na tej leśnej niwie
Bachantki, ale w czas my uciekli. Zaś gorzej
Wypadło naszym stadom. Zgraja się rozsroży
I chociaż w ręku żadnej nie posiada stali,
Na bydło wraz się rzuci, co trawę na hali
Szczypało. O, powiadam, straszne byś tam rzeczy
Zobaczył! Tutaj cielę żałośliwie beczy,
Dostatnio wykarmione: bachantka je srogo
Rozdziera na połowy, a tam znowu mnogo
Krów poszło, scharatanych na kęsy! Tu leżą
To żebra, to racice, krwią oblane świeżą,
Krew cieknie z świerków, z jodeł, na które kawały
Poszarpanego mięsa rzucał oszalały
Tłum niewiast. Nawet byki, w róg swój dufające,
O ziem runęły cielskiem, kiedy rąk tysiące