Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom III.djvu/426

Ta strona została przepisana.

Tych młódek opętanych strasznie na nie parły.
A prędzej one skórę z biednych zwierząt zdarły,
Niż ty królewskich oczu zmrużyłbyś powieki.
Rozściele onych równin nad brzegami rzeki
Azopa, kłos rodzące dla twych Teb bogaty,
Na skrzydłach niby ptasich przeleciały, straty
Ogromne wyrządzając. W swej złości zajadłej
Do dolin kithajrońskich, do Erytry wpadły
I Hyzyi; niby wrogi, zniszczyły dobytek,
Porządek wywracając i ład burząc wszytek.
Nie przepuściły dzieciom: Na barki je kładły,
Rabując, lecz na ziemię przecież nie upadły
Biedactwa, chociaż nikt ich nie przytroczył... Stali
Ni spiżu, tylko w włosach ogień, co nie pali.
I oto, na te krwawe oburzeni tańce,
Za broń chwycili krajów zniszczonych mieszkańce.
O, dziw to był nad dziwy patrzeć, co się działo!
Na groty niewrażliwe onych kobiet ciało,
Lecz one, potrząsając thyrsowymi pręty,
Niezwykłe pośród mężczyzn sprawiały zamęty —
Zaiste, nie bez woli jakowegoś boga,
Niewiasty do ucieczki przymuszały wroga,
Huf mężów zbrojnych zmogły! Tak było! Z powrotem
Na dawne swoje miejsca wybrały się potem,
Do źródeł, które bóg im otworzył, w tej samej
Krynicy krew obmyły, zasię skrzepłe plamy
Na gębach język wężów im zlizał. O, panie!
Kimkolwiek-ci jest bóg ten, ty go na swym łanie
Powitaj, wwiedź do miasta, gdyż i w innym względzie
Potężny jest, jak głosi powszechne orędzie:
Winograd dał on ludziom, co uśmierza troski,