Strona:PL Eurypidesa Tragedye Tom III.djvu/444

Ta strona została przepisana.

Spadzisty jar lśnistemi źródłami się mieni.
W tych cieniach, u tych siklaw, nad krynic zwierciadły
Swobodnie się menady przy pracy rozsiadły
Przemiłej: jedne pręty thyrsowe maiły,
Ogołocone z bluszczu, inne wieńce wiły,
A inne znów skakały niby klacze młode,
Od wozów na rozkoszną puszczone swobodę.
Bachantek wtór rozbrzmiewał naokół. I wtedy
Ten biedny mój Pentheus, nie mogąc czeredy
Niewieściej dojrzeć dobrze, powie: »Stąd, gdzie stoję,
Przybyszu mój kochany, chyba oczy moje
Nie mogą, jakby chciały, ogarnąć gromady
Bachantek. Na to, myślę, niema innej rady,
Jak wleść na jaki wierszyk lub na jaką jodłę,
Bo tylko tak zobaczę ich rzemiosło podłe«.
I wtedy wraz spostrzegłem, jakiego to cudu
Ten przybysz w oczach moich dokonał bez trudu:
Wierzchołek niebotyczny rękami zwinnemi
Schwyciwszy, jął giąć jodłę, giął i giął ku ziemi,
Aż w kabłąk zgiął w kształt łuku lub jak dzwono koła,
Pod cyrklem kołodzieja rosnące. Nie zdoła
Śmiertelny żaden człowiek spełnić, czego w lesie
Ten przybysz nasz dokonał. W rękach drzewo gnie się,
Aż zegnie się ku ziemi! Co kiedy się stało,
Na gałąź wsadził pana i, znowu się mało
Trudzący, jął to drzewo przepuszczać przez palce,
By zbyt nie odskoczyło. W końcu po tej walce,
Co walką snać nie była, do niebieskich pował
Ów maszt się, dźwigający króla, wyprostował.
Lecz menad król nie dojrzał, za to menad oczy
Spostrzegły go wyraźnie w niebieskiej przeźroczy,
Na drzewa tego szczycie. W tym samym momencie