Dopadła Autonoe, a z nią całe chmary
Bachantek... Wszczął się zamęt, krzyk i narzekanie:
Ten jęczy, ciężko wzdycha, ile tchu mu stanie,
A tamte tryumfują. Ta biednego człeka
Skrwawione chwyta ramię, ta z nogą ucieka,
W obuwiu jeszcze tkwiącą. Oto żebra świecą,
Odarte całkiem z mięsa tą ręką kobiecą.
O biedny Pentheusie! Kawałami ciała
Twojego, niby piłką, ta czeladź rzucała!...
Na ostrych skał złomiskach leżą jego strzępy,
Po gąszczach rozsypane, na lesiste kępy
Rzucone! O, nie łatwo je znaleść!... Traf zdarza,
Iż głowa się dostaje do rąk matki. Wraża
Rodzica wraz na thyrsos ją zatknie i pędzi,
By z głową lwa dzikiego, od skalnych krawędzi
Kithajronowych. W górach wraz z swemi menady
Pozostawiła siostry, sama zaś w me ślady,
Z krwawego łupu dumna, spieszy w nasze mury,
Bachowi pohukując, co był jej ponurej
Wyprawy uczestnikiem, co ją tą zdobyczą
Obdarzył, łzy niosącą. Niechże sobie krzyczą,
Radują się zwycięstwem, ja, nim się tu zjawi
Agawe, precz stąd pójdę, gdyż serce mi krwawi
Ten widok!... Tak, być skromnym i zawsze czcić nie
To rzecz jest najpiękniejsza, a powiedzieć trzeba,
Że równie i najmędrsza. Klejnot nad klejnoty,
Jeżeli człek te zbawcze pielęgnuje cnoty.
W pląs na cześć Bacha, w pląs!
W taneczny szał!
Niech się nasz hejnał potoczy,