Wtedy to, wtedy powytrącał Bóg
Z dotychczasowych dróg
Gwiazd płomienistych bieg,
A i na słońcu swoją mocą legł:
Razem z jutrzenką promienną
Gdzieś na zachodu wyrzucił je brzeg,
By go wschodzące rozpalały blaski.
Obłoki, dżdżem przepojone,
W Północy zapędził stronę,
W pustynne zamienił piaski
Ziemie Ammona, że giną,
Albowiem oną godziną
Na wieki ożywczej ich rosy
Miały pozbawić niebiosy.
Tak dawna baśń ta opowiada nam...
Ja mało wiary dam,
Aby ten Helios nasz
Płomienną odwrócił twarz.
By przeniósł tron jaśniejący,
Iżby gdzieindziej wykonywać straż.
Dla pokarania nas, śmiertelnych ludzi,
Za winę jednego człeka.
Lecz taka klechda daleka,
Co strach w grzeszniku budzi,
Bogom przysłużyć się może:
Pomna na prawa boże,
Zalibyś męża zabiła,
Matko tych dzieci niemiła?!...
Ehej! Ehej!
Słyszycie, przyjaciółki — a może mnie żywa