I ja też nic nie rzekłem i usnąłem z nowa,
Lecz we śnie takie mi się zjawiło widziadło:
Na konie, którem chował, którymi wypadło
Powozić mi przy boku Rhesosa — tak oczy
Widziały moje we śnie — wilk za wilkiem wskoczy
I, niby ostrym biczem, siekąc je ogonem,
Do biegu je popędza... A konie w strwożonem
Swem cielsku strasznie dysząc, w szał popadły taki,
Że grzywa im się zjeży. Budzę się, rumaki
Uwolnić chcę od wilków, a wtem przykre słyszę
Rzęrzenie — snać konali moi towarzysze.
I, widzę, pan mój, z śmiercią się pasując, leży,
Krwi z boku jego trysnął na mnie strumień świeży.
Zerwawszy się z posłania, wraz wyciągnę rękę
Po włócznię, gdy wtem czuję, jak straszliwą mękę
Zadaje mi ktoś mieczem, tnąc mnie tu, w nadbrzusze.
Po onem uderzeniu już ja wyznać muszę,
Że siłacz to był wielki — widać to na oko!
Tak straszny cios wymierzył, tak mnie ciął głęboko —
Na wznak padłem na ziemię. A oni tej chwili,
Porwawszy zaprząg koni, precz się ulotnili.
Okrutnie rana piecze, nie ustoją nogi!
Widziałem to nieszczęście, lecz kto im ten srogi
Cios zadał, z czyjej ręki zginęli ci zmarli,
Wzdyć nie wiem. Myślę przecie, że ich nam wydarli
Nie wrodzy, tylko nasi właśni przyjaciele.
Trackiego księcia giermku! Spotkało cię wiele
Nieszczęścia! Lecz się nie martw, że nie wróg to sprawił.
O klęsce wie już Hektor i wraz się pojawił
Przed nami. Dola twoja bardzo go obchodzi!...