raonów. Genijusz historyka z upodobaniem oddaje się opisowi ziemi, którą piérwsi mieszkańcy zwali krainą czystą. Z prawdziwym talentem w żywym obrazie, mówi o starożytnym Egipcie, o jego sztukach, pomnikach, instytucyach..... Gdy podróżni do piramid się zbliżają zawsze powstaje wołanie: Piramidy! Piramidy! Trzy piramidy Gizech rysują się na horyzoncie, widać je w odległości ośmiu mil; wznoszą się na płaszczyźnie, za tło mając niebo. Wydają się być przezroczystémi. Uczucie, jakiego się z piérwszego wejrzenia doznaje, trudném jest do opisania, zdaje się, że pustynia złączyła się z niebem. Jakby tajemniczy Egipt wychodząc z trumny wzniósł swą głowę ku niebu. Głębokie milczenie, széroki przestwór pustyni, co uderza myśl naszą, nie wzbudza przestrachu, lecz wzrusza i przejmuje jakby wzniosły ustęp z proroków. Człowiek przejmuje się wtedy religijném uczuciem, które go unosi ku ubiegłym czasom, wiarę w przyszłość obudza. Te gmachy wydają się być kolumnami, postawionémi na drodze wieczności. Gdyby nieśmiertelność się mogła uosobić, i dać się nam widziéć, myślę, że pokazałaby się na ziemi ze szczytu piramid.
W chwili, gdy się widziéć dają piramidy, ukazują się szczyty Mokatanu łańcucha gór Libijskich, okrytych mgłą czerwonawą. Przy zachodzie słońca cienie nocy okrywają wspaniały widok, zostawiając pielgrzyma w głębokiém zadumaniu. Nie dają usnąć, i sny zapełniają, piramidy.
Mnie nie żarty Demokryta,
Ni bogato wszędzie ryta
Cekropijska galeryja,
Ni głos, który się odbija
W gmachach wielkich: głos żarliwy,
Głos uczących, głos swarliwy
Nie zajmuje, mnie nie bawi
To, co motłoch zawsze prawi
O Panecym: i to wcale