Król Lew
i zaloty Maciory. (Z paszkwilu Stan.
Ciołka na Jagiełłę, Wiszniewski, Hist. lit. polsk. V. 346). |
Lew zaś, długiem wyczekiwaniem znużony, samopas sobie bujał. Koło szałasu pewnego pasterza spotkał brudną świnię; ta pozdrawia go uprzejmie i tak przed nim kłamie: „Ryjem moim odgrzebałam niezliczone mnóstwo skarbów.“ Ponieważ zaś starcy, nawet wszystkich wyzbywszy się nałogów, jedynie chciwości jeszcze hołdują, ów wierząc tym zręcznym wymysłom, najsłodszemi słowy ją pozdrawia, na którą wprzód jako na brudnego, wstrętnego potwora nie patrzał nawet. Wiedziała zaś owa przebiegła mistrzyni, że Lew potrzebował właśnie pieniędzy. Gdy więc zażądał od niej skarbów tych, (z których mimowoli niby się zdradziła) opierając się na prawie ziemskiem, które skarby w ziemi ukryte królowi każe oddawać, a obok tego nęcił ją słodkiem przyrzeczeniem przywilejów różnych i łask, ona chytrze trwa w twardym uporze: „Wszystkie kary i męki znieść wolę, niżby mnie ze skarbów miano obedrzeć, które szczęśliwemu zawdzięczam trafowi. Napróżno srogie groźby, napróżno obracasz przeciwko mnie pochlebne grzeczności. Któżby mnie w stare lata dygoczącą wspierał, kiedy, tak często