rządzenie, dokładną jak rachunek. Komnata nowożeńców była to wielka, pięciokątna sala, o nadzwyczaj wysokich ścianach. Jedyne jéj okno stanowiła, od strony południowéj ogromna szyba szkła weneckiego tak ciemnéj barwy, że promienie słoneczne, przechodząc przez nią, stawały się księżycowemi. Prócz tego, zacieniona jeszcze była splotami winorośli spinającemi się po gzemsach, i w części fantastyczną draperyą, o któréj będzie poniżéj. Wyniosły sufit téj komnaty rzeźbiony z czarnego dębu, zaokrąglał się w sklepienie, ponajeżane najdziwaczniejszemi ozdobami, w stylu przez pół gotyckim, przez pół druidycznym. Ze środka jego, na złotym łańcuchu w długie ogniwa, zwieszała się lampa z tegoż kruszcu, kształtu kadzielnicy wschodniéj w przejrzystą rzeźbę, przez tkankę któréj nieustannie przewijały się wężykiem różnobarwne płomienie. W każdym rogu komnaty znajdował się olbrzymi sarkofag z czarnego granitu, przemawiający z po za grobu mową hieroglifów, nie czytaną od lat kilkutysięcy. Ale osobliwie obicia jéj, czyli raczéj osłony tych ścian niesłychanie wysokich, jakże przerażające robiły wrażenie! Były to sute, fałdziste draperye z ciężkiéj lamy złotéj, puszczone wolno, poczynając od najwyższych gzemsów dotykających sufitu. Na jaskrawém tle ich, mieniącém się stosownie do barwy płomienia w lampie, występowały czarno tysiące kształtów, podobnych na oko do arabesków; ale kto się bliżéj wpatrzył, rozpoznawał tam najdziwaczniejsze roje widziadeł, tajemnicze pochody poczwornych, przerażających postaci, przypominających zmory, jakiemi pokusa udręczała niegdyś niespokojne sny średniowiecznego mnicha. Każda zmiana punktu widzenia sprawiała w tych fantasmagoryach urozmaicenie nie mające końca, stosowny zaś przyrząd, wprowadzający nieustanne krążenie wiatru po za oponą, nadawał im pozór życia, przeszywający dreszczem do szpiku kości. Pośród tych wszystkich złowieszczych szczegółów, nie dających chwili wytchnienia, obrachowanych jedynie na niepokój umysłu, na udręczenie duszy, wznosiło się łoże małżeńskie w stylu indyjskim, niskie, całe z hebanu, zapuszczone od szczytu oponą podobną do całunu. Na tém to łożu, nieszczęśliwa Rowena wkrótce ginąć zaczęła z nieznanéj choroby, mając przedwczesne widzenia
Strona:PL Faleński-Edgar Allan Poe i jego nowele.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.