Gdyż się ich cierni strzeż, panienko.
Raczej się z dala, z ranną rosą
Ciesz, gdy ci one woń swą niosą
W twój cichy pokój, wprost w okienko.
Są rękawiczki, co dłoń chronią
Od nazbyt czułych serc przyjaźni.
Są pantofelki, najwyraźniej
Na to, by mąż je miał nad skronią.
Różna ma woń — lecz niech cię po nią
Bez broni sięgać chęć nie draźni.
Drzemię ja w nocnej i w dziennej dobie,
I, marznąc w lubym obłędzie,
Że Bóg nademną zawsze i wszędzie.
Co dziś mam zrobić, to jutro zrobię —
Bo mówię sobie:
— Jakoś to będzie.
A będzie tylko żal, wstyd i trwoga,
Gdy z tego spokoju ducha,
Ani tak ślepa jak ja, ni głucha,
Jawa mię znagła zbudzi złowroga.
Bo kto się drzemiąc, modli do Boga,
Tego Bóg śpiąc wysłucha.
Ten tylko winien być w cenie
W rzeczach społecznej naprawy,
Kto osobiste swe sprawy
Wprzód już załatwił. Gdyż to szalenie
Rzecz dziwna, jeśli publiczne mienie
Łata czyj but dziurawy.