Pomnąc, że w każdej się porze
Skończone rodzi z niej dzieło,
Coś raz pomyślał, to już byt swój wzięło,
I nie być więcej nie może.
Człek mknie w dal jak ranna łania...
Niechże zbawczej zbył ochrony,
Już w nim śmierć, jak dzwon, w dwie strony,
Serca biciem, kres wydzwania —
I co wziął bez dziękowania,
Oddać musi nie proszony.
Jest w duszy człeczej niewstrzymana żądza,
Biedz naprzód równo z obłoki.
Alić, jak długi świat i jak szeroki,
Nie braknie nigdzie wrzeciądza.
Człek rad kierunkiem swoich dróg rozrządza,
Lecz nie on sprawia swe kroki.
Wiedza jest smugą świetlaną,
U widnokręgu, przez żądz mrocznych cienie,
Dniejącą gdzieś nieskończenie,
Już — już — z tej nocy błysnąć miało rano
Dnia Wiadomości wszelkiej... w tem ci dano
Mieć w śmierci jej nasycenie.
Łechce cię podchlebstw dźwięk uroczy —
Cóż, kiedy słodka słów tych zdrada,
Od najbliższego wnet sąsiada,
Z obmową przeciw tobie kroczy.