Lecz wy, drudzy, zamiast łkania,
Raczej błogosławcie nieba —
Cnota, której strzedz potrzeba,
Nie jest warta pilnowania.
Nie zawsze wierzcie piękne panie
Pochlebstwom lada wierszoroba.
Bo jest dla człeka smutna doba,
Gdy, przez swe wciąż o siebie dbanie,
Tak się sam sobie miłym stanie —
Że się aż drugim mniej spodoba.
Idąc z laską, rzecz jedyna
Wziąść ją w kieszeń — tak — z ukosa —
Z tyłu — skówką wprost w niebiosa.
Aż tu ktoś mię źle wspomina:
— W nos się szturgnął? — jego wina!
Pilnuj każdy swego nosa.
Więc w dłoń, główkę jej rzezaną
Wziąwszy, macham w tył po trosze.
Wtem, wścibiając swe trzy grosze,
Znów mi ostro wiedzieć dano:
Że się szturgnął ktoś w kolano.
— Dogódźże tu komu proszę!
Macie słuszność do połowy,
Gdyż, na drodze jak najgładszej,
Człek paść może, twardo siadłszy.
Tylkoż — o! baranie głowy!
Mąż prawdziwie postępowy
Czyliż po za siebie patrzy?