Gdy was nudzi niepozbycie
Pątnik, strojny na przemiany
W śmiechu szych i prawd łachmany,
To się temu nie zdziwicie —
Bo on był przez całe życie
Tańcem Śmierci opętany.
Ach! Uwierzcie jego mowie:
Już on czuł się od kolebki
Nie swój — choć pozornie krzepki.
Więc czyż dziwno, że kto powie:
— Niech ci będzie śmierć na zdrowie —
Gdyś jej oddał wszystkie klepki!
Po co ci z tego szukać marnej chwały:
By głośne były twe czyny?
Gdy z nich pożytek jedyny,
Jeśli przed Panem staniesz w szacie białej,
Którą wprzód gorzkie twoje łzy wyprały
Z wszelakiej winy.
Jak postawiony w mroczną noc na straży
Żuraw, baczący, rychło za plecyma
Na znak odlotu dmuchać pocznie zima,
W obawie, by go sen nie zmorzył wraży,
Na jednej nodze się waży,
A w drugiej kamień trzyma,
Tak wzrok twej duszy niech się wśród zamroczy
Jasnowidzącym być sili,
Gdy ci współbracia serc swych straż zwierzyli.