Aż póki śmierć ich nie wyzwoli zbladła,
Wyzysku jarzmo kark im gnie i gniecie!
Od Pitagora jednak się dowiecie:
Skąd im ta dola przypadła?
Oto, wśród Istnień gdzieś Przedwstępnych Cieni,
Wielkiemi będąc, nic nie byli dbali:
Że im znój wszystek dają z siebie mali;
Więc dziś, nim znowu Byt się ich odmieni,
Na tych pracować są zmuszeni,
Co na nich wprzód pracowali.
Pluszcze się w toni wód Rusałka,
Gdzie fale słońcu blaski kradną.
I swą twarzyczką ładną, zdradną,
Wabi niezwykłych wrażeń śmiałka:
— Chodź do białego mego ciałka.
Chodź. Tu odrazu pójdziesz na dno! —
To znów, jak lekki wiew kołyski,
Po szczytach drzew, przez wiatru fale,
Huśta się, wabiąc w miłym szale:
— Chodź w białych ramion mych uściski.
Chwilę mi będziesz bardzo blizki.
Chodź. Tu kark skręcić łatwo wcale! —