Jest Prawdy dzieckiem jedynem.
Promień — czy złoci szczyty gór, czy świeci
W okienkach więzień, czy na kupach śmieci —
Zawsze on słońca jest synem.
Świątynia sławy, w mgłach, na Szklanej Górze,
W oddali jako świata kres dalekiej,
Ponad nurtami Zapomnienia Rzeki,
Piętrzy się w nieba strop, a w jej podnóże
Biją orkany trąb i grzmiące burze,
Przez miejsc przestrzenie i istności wieki.
Geniusz, tchem ust swych zażegnawszy Czary,
Na skrzydłach orlich, słońcu patrząc w oczy,
Leci, jak w dom swój, w Dworzec ten uroczy:
Podczas, gdy, w dole kędyś, pątnik szary,
Boso, w Przybytek tej Świetlanej Mary,
Pod wiatr, na cierniach utykając, kroczy.
Ach! jak szczęśliwy! jeśli mu się uda
Dosięgnąć szczytu! Lecz gdy tam już stanie,
To co on pocznie, jeśli, niespodzianie,
W progu, za którym Rajskie marzył Cuda,
Z uśmiechem drwiącym przyjmie go Ułuda,
By ujrzał Rozczarowanie?