Mistrz Wagner Fausta kocha, czeka jak zbawienia.
A ja? — ja nigdybym się, nigdy nie odważył
wejść tutaj, gdyby fakt ten dziwny się nie zdarzył —
owo trzęsienie ziemi — oddaj ducha Bogu!
nigdybym się nie ważył był przekroczyć progu —
i pan-by też tu nie wszedł —
— gdzież on teraz będzie?
Prowadź mnie do Wagnera, lub niech tu przybędzie.
Ach! zakaz jego zbyt surowy —
ja, panie, ja się nie ośmielę;
zanurzył się powyżej głowy
w swem wymarzonem, wielkiem dziele.
A, że mnie, panie, nie obwiniasz
— powiem — iż żyje w samotności,
brudny i czarny, jak kominiarz
i żadnych nie przyjmuje gości;
on delikatny, jak panienka —
umorusany, wciąż w pośpiechu,
a owęglona jego ręka
wciąż przy ognisku, wciąż przy miechu.
Nos, uszy brudne, skrwione oczy,
wyniku zżera go tęsknota —
i tak ku sławie w dymie kroczy,
w poskrzypie kleszczy, w stuku młota.
Mnie wstępu nie zabroni, wie, że go pocieszę
i rezultat szczęśliwy jego prac przyśpieszę.
Chętniebym użył ciszy tej komnaty,
a już tam za mną ktoś, gdzieś, czegoś szuka.