Zbliżam się i ku zdumieniu
widzę, jakby widmo ducha —
tak jak wtedy, w pleśni, w cieniu —
i jeszcze nie zdjął kożucha.
Wtedy-to nie była sztuka
bałamucić mnie młodego —
dziś wiatru w polu poszuka!
tuś bratku! — Natrę na niego!
Staruszku! jeśliś żyw jeszcze
w tym ostrołukowym sklepie,
jeśli życia czujesz dreszcze
w twym zakurzonym czerepie —
spójrz! — oto uczeń twój stoi,
słuchacz narracji godzinnej —
tyś ten sam, w tej samej zbroi,
alem ja już jest kto inny.
Witam, z radością witam — przeszłość w myślach wstaje,
ów dzień, kiedym wyczytał przyszłość z twojej twarzy;
z gąsienicy, kto się zna na tem, rozpoznaje,
w jakiej się motyl barwie wiosną wypoczwarzy.
Lubowałeś się włosów trefionych urodą,
koronkowym kołnierzem, obcisłym kubraczkiem,
lecz warkoczy nie lubisz — co? — i szwedzką modą
włosy przycinasz krótko — a! nie jesteś żaczkiem —
rezolutnie wyglądasz, snać siłą górujesz
wśród uczniów — no i rzadko też w domu nocujesz?
Hola staruszku! — Wprawdzie miejsce to jest dawne,
ale się czasy, panie, zmieniły dokładnie —
dwuznaczników zaniechaj, już nie są zabawne,
i żart twój mnie do smaku wcale nie przypadnie.
Młodzianka wierzącego, zbijać jak się patrzy
z pantałyku — to łatwo, lecz dziś jest inaczej!