Kochaneczku — już on ci kopytko podstawi.
Jedna młodość świat ten zbawi!
Nie było świata — jam go stworzył,
jam słońcu morskie drzwi otworzył
i dla mnie księżyc począł świecić,
dla mnie się rodzi noc i dzień —
ziemia się dla mnie pragnie kwiecić,
dla mnie jest światłość, dla mnie cień!
I na mój rozkaz z nocnych mroków
gwiazdy na niebie się ziskrzyły —
i jam cię, człeku, wydarł z oków,
jam ciebie natchnął, skrzepił w siły.
Wolność jest we mnie, w moim duchu —
i sam oświecam żwawy krok,
który mnie wiedzie w życiu, w ruchu —
świt mam przed sobą! — Za mną mrok!
Samochwale! Pyszałku! Leć w szale pustoty!
Jakżebyś, bratku, zsmętniał, gdybym rzekł najprościej:
że nie zmyślisz mądrości takiej, ni głupoty,
której już nie wymyślił ktoś w dawnej przeszłości;
więc ni zasługą to, ni winą.
Zresztą, czy krócej trwać, czy dłużej,
jakoś się przecie zczyści wino
niech jeno moszcz się w beczce burzy.
Cóż? — Młodzi widzę, jakoś słowy memi gardzą?
ano — wyrozumiałym trzeba być na świecie;
zważcie, że djabeł jest już stary bardzo —
więc i wy się starzejcie — wtedy go pojmiecie.