by każdy sam pośród tych ogni
szukał przygody własnej, swojej.
Światłem zjarzonem wśród łoskotu
dasz, mały, hasło do powrotu.
Tak błyśnie, tak zadźwięczy szkliwo.
A teraz w czary! Naprzód! Żywo!
Gdzież jesteś?! Próżno pytam — daleka czy bliska?
czy ten brzeg cię kołysał? czy lustra tych fali
widziały ciebie? nie wiem! — lecz echem nazwiska
twego drży tu powietrze. Więc jestem w Tessalji!
Kochana Grecjo święta! — ledwom stąpił nogą
na twą ziemię, a w sercu radośnie i błogo;
jak Anteusz dotknięciem ziemi krzepię siły.
A teraz-że mnie prowadź wytęskniona drogo
w labirynt żywych ogni tajny i zawiły.
Z chwilą gdym vale rzekł wyszklonej kuli
wszystko mi obce zda się i nieznane;
nikt tu nagości nie skrywa w koszuli:
Gryfy bezwstydne, Sfinksy nieodziane;
od tej sprośności aże cierpnie skóra —
tu z tyłu włosy, tam znów z przodu pióra....
Przyzwoitością i my nie grzeszymy,
lecz zbyt dosadne te greckie olbrzymy.