Jakobym zbudził się ze snu,
więc ona tu siedziała? tu?!
I ręką mi głaskała grzywę,
jak ty —
— jak ja; zwidzenia żywe!
O szczęsna ziemia! Szczęsny ląd!
ona tęsknotą, mem marzeniem!
przyszedłem tutaj za jej cieniem —
— dokąd ją niosłeś —? gdzie? i skąd?
Opowiem; — było to w tych czasach,
gdy bracia ją z zbójeckich rąk
odbili; alić w wielkich lasach
zbóje ich otoczyli wkrąg
powtórnie; no cóż było robić?
trza do ucieczki się sposobić —
więc uciekamy, bracia, ja
1 ona; wtedy na mym grzbiecie
niosłem to urodziwe dziecię;
nad bagnem nas dognała mgła,
już w nas omdlewać począł duch,
bracia brodzili, to płynęli,
jam się zapadał po sam brzuch —
z trzęsawisk ledwośmy wybrnęli.
A ona dziewczę hoże, żywe —
zskoczyła i przemokłą grzywę
poczęła głaskać z przymilnością,
dziękować za przebyty lęk —
tak jakoś mądrze i z godnością —
przedziwny był w niej wtedy wdzięk!