z których wzrok jasną dal ogarnie,
kędy się żyje mocniej, górniej.
Ongi w praczasach z tytanami
Peljonem, Ossą, jak piłkami
rzucałem dziarsko i wytrwale
w rozkwicie sił, w młodzieńczym szale.
Aż wreszcie zdarzonego czasu,
jak czapę obie znaczne góry
włożyłem na sam szczyt Parnasu;
odtąd dwurożem bodzie chmury.
Apolla przebyt któż wysłowi!
Muzy z nim mają modry schron;
i pośród gromów Jowiszowi
wzniosłem wyniosły tron.
A oto teraz w nowym szczycie
moc moja pręży się i cudni —
mieszkańcy nowi! Nowe życie!
Niech wasza radość ląd zaludni!
Dziw nad dziwy, nie do wiary!
jakby dawny świat, prastary —
oto w naszych oczach kłębi.
Bór podszyty drogi grodzi,
skały z hukiem rosną w głuszy,
lecz cóż Sfinksy to obchodzi —
nas nikt z miejsca nie poruszy.
Złote żyły, złota gleba,
z szczelin jarzą się błyskoty;
strzeżcie skarbów, zbierać trzeba,
mrówki — nuże do roboty!
Ląd ten podniosły siły ponure;
nuże! nóżkami wznośmy się wgórę!