Niema to wśród czarownic, jak północna jędza,
tu mnie w obczyźnie wszystko w kozi róg zapędza.
Łysa Góra, wyrosła wśród skalnego złomu,
to ojczyzna! — Tam jestem jak u siebie w domu.
Łysa? cóż z tego! — niech się na kamieniu rodzą,
choć łyse, ale chutne! — nie drwią i nie zwodzą;
zresztą łysa czy babia, a niechby i świnna,
byleby nie obmierzła jak te — byle inna!
Tu ciebie nikt nie słucha, cudactwo oniemia,
— idziesz — a nuż przed tobą rozewrze się ziemia?
niema żadnej pewności; ot — szedłem wądołem,
aż tu góra wyrasta lesistym wierzchołem,
góra wprawdzie nie duża, obły pagór raczej,
lecz już Sfinksów nie widzę, już wszystko inaczej.
Tu nigdy nie wiadomo gdzie głębie, gdzie brody,
na każdym kroku nowe czyhają przygody.
Tak L teraz — znów nozdrza łechce ten wiaterek
wiejący stamtąd, kędy tańczy chór frajerek —
Kuszą mnie! muszę podejść! — wreszcie któż zabrania?
kto przywykł nie oduczy się już łasowania.
Prędzej! a dalej! — prędko, prędziutko —
troszkę podrażnić — wstrzymać się — krótko,
paplać, chichotać, a potem zmanić,
starego wygę oszklić, zcyganić!
hej! kuternożka! — kuśdyk — kuśdyka,
nóżką pociąga — lećmy! — pomyka!
To los! — tak się uganiać za hałastrą śmiałą,
co chyba za Adama sprzedawała ciało.