Ta piękna! — Jak sarenka mizdrzy się, umyka.....
Cha! Kroćset djabłów! — Wychudła jak tyka....
A ta? — ależ to ryło obrzydliwe!
Wybredniś! — może brzydkie, lecz chutliwe.
Ta strzelioczka wcale hoża....
— brrr — co? — toć w ręce mam węgorza!
Tę smukłą pokocham hołyszkę....
A! — kij mam w ręku, suchą szyszkę?!
Co robić?!.... ano do tej! — tłusta —
przyznam się, miewam wschodnie gusta —
brzuch wzdęty, kłęby, kupa sadła....
ta mi specjalnie w oko wpadła;
na wściekłą rójkę coś zakrawa....
Pękła mi w ręku! Tfu! — purchawa!
A teraz rozbiegnijmy się, unośmy wgórę
błyskawicznie — zarzućmy gęstą, czarną chmurę
na tego piekielnika! — Lotem, lotem gacki!
Na sucho jeszcze wyszedł z opresji warjackiej.
Mądry Polak po szkodzie, lecz jam nie mądrzejszy;
od północnego absurd południa nie mniejszy;
tu i tam takie same obmierzłe upiory,
wylęgłe z mroków głuchych, z wyobraźni chorej.
Dla ludu są postrachem, dla poetów wstrętem,
porubstwem są i zmysłów zmamieniem przeklętem!