Czegom ja się dotykał? zgroza! — Daj to katu,
zmarnować tyle czasu — i bez rezultatu....
Gdzież jestem? zagubiony? mrokiem opętany?
napróżno szukam ścieżki znagła zgruchotanej,
odłamkami kamieni zasutej i piachem;
conieco od tych dziwactw zalatuje strachem.
Gdzież moje Sfinksy? w jakiej szukać stronie?
— w noc jedną góra rośnie, inna w wodach tonie!
Piękną-by pracę nasze czarownice miały,
gdyby tak Łysą Górą tam i sam suwały!
Do mnie chodź! Ta skała moja
przedwiekowa, samorodna.
Pozdrów ją, bo to ostoja,
siostra gór wieczystych godna!
Wieki mrą, historja mija,
ja trwam; słuszna we mnie buta —
to co obok się rozwija
zdmuchnie lada krzyk koguta!
Już nieraz na ląd nowy patrzały me oczy —
zanim raz drugi spojrzę — ląd tonie w pomroczy.
Cześć tobie stojącej na czacie,
cześć tobie wieńcu dębowy!
W srebrnej księżyca poświacie,
cichną ponure parowy. —
Lecz oto leszczyn poszycie
rozbłyska magicznym blaskiem,
rozwianym niesamowicie,
jak światło przed szklanym obrazkiem.