To on na hali obrusie,
toczy się szklany i mięki;
witaj mi Homunkulusie,
dokądże zmierzasz maleńki?
To tu, to tam się chibocę —
z tą myślą: — jakby się stać?!
lecz to co widzę w pomroce
ach! — tego nie chcę znać.
Ach, gdybym dojrzał w ciemności
dla czynów mych wdzięczne tło,
ach, w wielkiej niecierpliwości
stłukłbym więżące mnie szkło.
Dwóch filozofów spotkałem
— tak w zaufaniu ci powiem —
ich rozmów właśnie słuchałem —
może się od nich coś dowiem;
wciąż mówią: natura! natura!
snać znają bytu istotę —
oni wyjaśnią mi, która
droga mą ziści tęsknotę.
Radzę ci: sam poszukaj drogi,
bo tam gdzie duchy harce wiodą,
tam już filozof wkracza w progi —
i czy to z smętkiem, czy z pogodą,
tuzin upiorów nowych wiedzie —
dodając biedę dawnej biedzie.
Wszystko przechwałki! Ty mój drogi,
jeśli nie zbłądzisz, nie zmądrzejesz!
Więc chcesz się stać — sam szukaj drogi,
w przeciwnym razie mgłą przewiejesz.
Mądrej głowie dość na słowie.