lekkością uskrzydlone, uniesione w tanie,
zdają się zwiewnie ślizgać po świetlistej pianie;
a na ich czele śliczna, prześwietlona kruża,
Galatea jak Wenus z piany się wynurza;
jej to na Pafos boski hołd składają w dani,
odkąd wyspą wzgardziła Cypru piękna Pani.
I tak strojna perliście w konchowe opale
dziedziczka boskich włości kwieciścieje w chwale.
Odejdźcie! — Niechże godzin radości ojcowskiej
nie spsowają zgryzoty, złoście, ani troski.
Idźcie do Proteusza! — co mnie do tych baśni —
jak stać się, jak odmienić — odmieniec objaśni.
Stracony czas! zmartwionyś — widzę po twej minie —
choć spotkamy odmieńca to się nam wywinie,
a jeżeli przystanie, sens słów tak przetrąci,
że zmilkniemy, a w głowie doreszty się zmąci.
Lecz, że to chcesz koniecznie dochrapać się wiedzy,
nie pomińmy tej jeszcze, choć niepewnej miedzy.
Cóż tam przez morskie manowce,
pod wiatru cichym powiewem
leci jak białe żaglowce
z klaskaniem, śmiechem i śpiewem?
To one mierzwią mórz tonie,
kwiat oceanów i cud —
boginie perlistych wód!
Spieszmy je witać w pokłonie!