Już świecę! starczy? — coś w retorcie jękło,
boję się by rozgrzane szkło znagła nie pękło.
Cóż to za światło przymglone i złote?
Możesz się przyjrzeć jeśli masz ochotę.
Lecz mniemam, waćpan, nic na tem nie straci,
jeśli się nam pokaże w człowieczej postaci,
a już jeśli chcesz ujrzeć to co świeci za mną —
przybierz kształt mniej potworny, postawę mniej kłamną.
Niema co mówić, umiesz z mańki zażyć.
A tyś odmieńcem ostał! — przestańmy się swarzyć.
Karzełek i świetliczek — dziw! — w osobie jednej?!
Prosi ciebie o radę, widzisz, bardzo biedny —
sam mi to opowiadał, nieco chaotycznie —:
urodzony jest, jakby to rzec, — połowicznie,
a teraz chciałby się stać! Nie brak mu wartości,
pojętny, — myślom jego znacznej przytomności
odmówić niepodobna; więc z tego oszklenia
pragnie się wyrwać — tęskni do ucieleśnienia.