na dzień jasny i rzeźki, jak powietrze płucom;
niechaj go tchnienia wasze światłości przywrócą.
Bezszelestną, wonną ciszą
na zielenie kwietnych łąk
i na mgły, co się kołyszą,
zmierzch się kładzie modry wkrąg;
budzi szepty, ukojenia,
snem dziecięcym barwi tła,
cicho — sprawnie — odniechcenia —
złote drzwi przymyka dnia.
Noc się wądołami skrada,
przebudzone gwiazdy drżą,
możne światło, iskra blada —
w bliży — w dali — mżą i skrzą;
lśni jeziora toń ruchliwa,
szepty śle do gwiezdnych pól —
ciszy, szczęścia, snów przędziwa
przędzie księżyc, nocy król.
Chwila w chwilę się przemienia
mija szczęście, mija smęt —
wypręż ręce! — Wyzwolenia
zdrowie jutrzni niesie z pęt.
Góry budzą się w zaraniu
w jęku dygocących iw,
w fal srebrzystych kołysaniu
kłosi się uroda żniw.
Twe tęsknoty — tam — zza świata —
spełni światło gwiezdnych dróg,
senna omgła cię oplata,
sen twój mara — wiarą Bóg!