Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/193

Ta strona została przepisana.

przykucniętą w naśnieniu, melankolji pustej.
Zdziwiona, że bez ruchu siedzi ta nędzarka,
mówię: wstań! Pewno, myślę, to owa szafarka,
o której mąż mi prawił; — lecz ona bez ruchu
trwa, rozkazaniom moim nie dając posłuchu.
Po chwili, władnym ruchem wzniesionej prawicy,
wypędza mnie niejako z domu i świetlicy.
Odwracam się i w gniewie zmierzam, gdzie wspaniałe
małżeńskie łoże piętrzy swe posłanie białe —
tam bowiem do sypialni skarbczyk nasz przytyka;
wtedy widmo, ta zmora wychudła jak tyka,
zrywa się z pawimentu, zabiega mi drogę,
ślepiem razi mnie krwawem! — iść dalej nie mogę,
chwieję się, blednę znagła, to znów znagła płonę,
a oczy me i duch mój zmącone, spłoszone.
Lecz nacóż puste słowa! Możeż słowo sprostać
wyobraźni i w dźwięku zakląć straszną postać?
Spójrzcie! Oto ta idzie! — Światła się nie boi!
Lecz wystraszy ją pobrzęk pana mego zbroi.
Tutaj, w świetle my górą! Feba władza święta,
brzydotę strąci w otchłań, zabije lub spęta.

(w odrzwiach, na progu staje Forkjada)
CHÓR

Doznałam wiele, choć głowę słoni
dziewczyński warkocz wokoło skroni!
Patrzałam w oczy otwarte zgonu,
w zwaliska trupów, w rozpacz IIjonu.

Przez zachmurzone walki skowyty,
przez wrzawę boju — niesamowity
krzyk ów słyszałam od niebios progów,
jak grom walący, krzyk wiecznych bogów —
tak się zaplotły słowa echowe
w pogłosy waśni głuche, spiżowe —
wzdłuż murów.