Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/194

Ta strona została przepisana.

Ach! Stały jeszcze kamieńce Troji,
ale w płomieniach, wśród iskier roi;
szły tak od domu ognie do domu
pośród przerażeń krwawych pogromu,
jak błyskawica, jak grom, jak burza,
co się z północy nagle wynurza.

Wtedy ujrzałam przez zgliszcza, dymy,
wyrosłe z ognia straszne olbrzymy.
Pośród skier burzy i krwi zalewu
kroczyli groźni bogowie gniewu —
i szły te widma przerażające
przez ciemnych ulic mroki płonące.

Byłyż to zjawy, trwogi, majaki,
czy przeznaczenia widome znaki?
Nie wiem, nic nie wiem! — Lecz oto kroczy
widmo okropne w widzące oczy;
stoi przed nami z mroków udręką —
blisko, że mogę dotknąć je ręką!
Stoi przed nami w słońca powodzi,
a strach nam drogę ku niemu grodzi.

Zdasz mi się jedną z córek Forkisa,
twarz twa okropna, szata obwisa
na chudem ciele; toś ty wywłoko,
co ząb masz jeden i jedno oko?!
Tyś tu przybyła z nocnych rozstai
siostro sióstr strasznych, okropnych Grai?

Ty-że strasząca okiem kamiennem
stajesz przed pięknem na świetle dziennem?
Chodź! — Twa brzydota dnia nie zohydzi,
słońce brzydoty nie zna, nie widzi;
ono co świętość dnia wypromienia
nie widzi nigdy swojego cienia.

Lecz nas śmiertelnych los patrzeć zmusza;
bolą źrenice; wzdryga się dusza;